Fusy, plusy i minusy

Premier zaprasza

Pod zawsze trafnym tytułem „Przed nami ogromne wyzwania” (który może konkurować jedynie z „Trzeba wykorzystać tę szansę”) obszerny wywiad z premierem Mateuszem Morawieckim opublikowały „Sieci”. Jacek Karnowski, szef tygodnika, zaczyna rozmowę brawurowo, sugerując, że szczytem unijnym w sprawie przyszłego budżetu kierowały jakieś tajne siły: „Ostatni unijny szczyt to cztery dni i cztery noce negocjacji z krótkimi przerwami na odpoczynek. To celowa taktyka, zmierzająca do tego, by wykończyć prezydentów i premierów, by doprowadzić ich do stanu, w którym ze zwykłego zmęczenia godzą się na wszystko?”. Premier nie kwestionuje paranoicznej wizji spisku, bo pozwala mu to zaprezentować swoją niezłomność: „Być może był taki zamysł, ale to nie od nas zależało. W takiej sytuacji nie można było ulec zmęczeniu ani presji, stawka była zbyt duża”. Nie tylko więc nie uległ, ale jeszcze czegoś swoich partnerów nauczył: „Unia Europejska po tym maratonie lepiej rozumie, że wszyscy jedziemy na jednym wozie”. To odkrywcze spostrzeżenie musiało oszołomić Angelę Merkel.

Samozachwyt premiera jest też dla niego okazją do krytyki czasów minionych i snucia przypuszczeń: „Naprawdę łatwo nie było, ale nam chodziło o wywalczenie pozytywnych konkretów dla Polski. (…) Gdyby nam chodziło tylko o ładne zdjęcia z przywódcami, jak to bywało przed 2015 r. - to ten szczyt zakończyłby się w ciągu 24 godzin, ale z mizernymi konkluzjami dla Polski”. Czyżby tematem negocjacji była tylko forsa dla Polski?

W sumie, mimo rozwijającego się kryzysu, jest już tak dobrze, że najwyższy czas wszystko zmienić. Na podchwytliwe pytanie: „Dlaczego po prostu nie przedłoży pan pakietu reform na rządzie i w Sejmie?” pada odpowiedź sugerująca, że niestety są w rządzie hamulcowi: „Potrzebę reform musi przyjąć cały obóz rządzący. Wszyscy. (…) Nie mamy żadnej gwarancji, że wygramy w 2023 r. W mojej ocenie bez istotnych zmian nie wygramy”. Premier przyznaje, że sprawy trochę się dotychczas ślimaczyły: „Chcemy przyspieszyć działanie, uprościć proces decyzyjny, po prostu zwiększyć skuteczność rządu”. Ma się to odbyć wedle filozofii „mniej to więcej”, czyli ograniczenia liczby ministerstw i agencji. (Wizja zjednoczonego pod zarządem wicepremiera Glińskiego ministerstwa nauki, edukacji i kultury musi budzić grozę u największych optymistów).

Premier zapewnia, że „nie doprowadzi to do jakiegoś groźnego nadszarpnięcia naszej jedności”, ale zaraz dodaje (ostrzega koalicjantów?): „Zjednoczona Prawica jest projektem otwartym. Zapraszamy wszystkich, którzy podzielają nasze wartości (…)”. Rytualne zdanie: „Dla dobra Polski jestem gotów współpracować z każdym, kto jest tym zainteresowany i podobnie definiuje strategiczne interesy naszego kraju” brzmi jak zachęta, by póki czas dołączyć do zwycięskiego obozu, oczywiście na jego warunkach.

Ale premier Morawiecki posuwa się dalej: „Gdyby jednak nasi oponenci przeszli szczerą metamorfozę, to zapraszamy ich do naszego obozu Solidarności”. Premier nie doprecyzował, kto oceni i w jakim trybie, czy metamorfoza jest szczera, ale ta ocena z pewnością będzie uwzględniała posiadanie „polskiej duszy”. Bo „My jednoznacznie będziemy bronili tego, co tworzy polskie dziedzictwo”. Trafniej byłoby zatem powiedzieć, że tu już nie chodzi o Solidarność, lecz Front Jedności Narodu.

REDAKTOR ZASTĘPCZY JK

© POLITYKA nr 33 (3274), 12.08-18.08.2020